Menu Zamknij

Patron Hufca

Jan Kasprowicz (1860 – 1926) urodził się w rodzinie chłopskiej w Szymborzu pod Inowrocławiem. Jeden z największych poetów polskich, profesor i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, tłumacz klasyki angielskiej, niemieckiej, francuskiej. Autor „Hymnów”, „Mojego świata”, „Księgi ubogich”.

Patronem wildeckiego Hufca został przyjęty uchwałą Komendy i Rady drużynowych z dnia 8 lutego 1939 r., co ówczesny komendant hufca hm Leon Królak, ogłosił w swoim rozkazie L5/39 z dnia 8 czerwca 1939 r.

Oto jego fragmenty:

„Po długim i wszechstronnym rozważeniu postanowiliśmy wpisać na nasz sztandar harcerski imię Wielkiego Poety, Jana Kasprowicza, wspaniałego wyraziciela głębokich natchnień Polski Odrodzonej. Wybierając Go za swego patrona i duchowego przewodnika, pragniemy za Jego wzorem realizować moralno-społeczne i narodowe zasady. Zdajemy sobie, bowiem dokładnie sprawę, że do realizacji naszej idei harcerskiej w ogóle, a zwłaszcza wśród starszej młodzieży (skautów, st. harcerzy i instruktorów), potrzeba nam jasnych wskazań, które, jako genialne wzloty ducha, stają się dla nas wysokim celem, choć trudnym, to jednak możliwym do urzeczywistnienia. (..) Jan Kasprowicz jest najlepszym przykładem jak to z chaty wiejskiej stanąć można na szczytach kulturalnych, naukowych, religijnych i społecznych. Imię Wielkiego Syna Ziemi Wielkopolskiej, tak nam bliskiego herolda sprawiedliwości społecznej, tytana pracy, człowieka, który stanowi również wzór jak pokonywać przeciwności życiowe, wtopić się musi w serca i umysły nasze. Trud jego życia i potężna twórczość poetycka stają się dla nas skarbnicą głębokich wzruszeń i serdecznych ukochań, stają się dla nas podnietą do ofiarnej służby dla narodu i państwa.”

Idź! Czuwaj! Do czynu ciągłego
Młodzieńcze wyciągaj ramiona,
Ojczyzna sprawności twej wzywa,
Do Ciebie ma prawo li ona!

Idź! Czuwaj! i zawsze miej wiarę,
Cokolwiekby losy zrządziły:
Jest Polska i będzie do końca,
Jeśli jej starczy Twej siły!

Idź! Czuwaj! kochając swe serce
Prawdy w nim buduj świątynię:
Żyć warto, jeśli Twe serce
Ofiarnie dla Polski płonie.

Idź! Czuwaj! Otwarte miej oczy,
Byś dostrzegł w sam czas z jakiej strony
I jaki się wróg ku nam skrada,
Chęcią niszczenia wiedziony.

Idź! Czuwaj! Bądź czujny! Codziennie
Ucho przykładaj do ziemi,
Byś słyszał jej szept najmniejszy,
Gdzie pójść masz z ramiony swoimi.

Idź! Czuwaj! Patrz! Słuchaj, byś wiedział,
Nim z swoją rozminiesz się dobą,
Gdzie pójść masz z sercem i duszą,
Z tym wszystkim, co tylko jest – tobą.

Wybrane Wiersze

Przynoszę ci kilka pieśni

Przynoszę ci kilka pieśni
Na nutę niewyszukaną,
W górach je naszych zebrałem,
Przy stawach, pod skalną ścianą.

Przy stawach, pod skalną ścianą,
Na tej spadzistej przełęczy,
Gdzie śnieg się jeszcze w tej porze
Błagalnie ku niebu wdzięczy.

Błagalnie się wdzięczy ku słońcu
Ta bryła srebra szczera,
A ono z promiennym uśmiechem
Z wolna jej serce pożera.

Pożera z wolna jej serce
I potem, zadowolone,
Podąża w swój pałac zachodu
W tryumfu się ubrać koronę.

W koronę tryumfu się stroi,
A ona, ta śniegu bryła,
Pociesza się w samotności,
Że jeszcze snadź będzie żyła.

Że jeszcze snadź będzie żyła,
Że wróci ku niej krąg słońca
I że promieniejący
Pochłaniać ją będzie do końca.

Pochłaniać ją będzie do końca,
Aż się wypełnią jej dzieje,
Aż wszystka, spragniona miłości,
W uściskach jego stopnieje.

W uściskach jego stopnieje,
Nic po niej nie zostanie,
Znaczyć-li będą jej miejsce
Wieczyste, kamienne granie.

Wieczyste, kamienne granie,
Czarne, błyszczące skały,
Co same się w żarach słonecznych
Posępnie rozmiłowały.

O wielcy i syci tej ziemi!

O wielcy i syci tej ziemi!
Cóż z wami łączyć mnie może,
Choć głodno spać się nie kładę,
Choć miast barłogu mam łoże?

Choć biała na mnie koszula,
Z tych samych lnów uprzędzona,
I choć jednakie nam sukno
Pokrywa nasze ramiona?

Choć nieraz przy wspólnym stole
Z jednakich jemy talerzy,
Nad czystym schyleni obrusem,
Co dziesięć łokci mierzy?

Choć z szklenic o złotym brzegu,
Rżniętych w kosztownym krysztale,
Jednakie pijący wino,
Z wami je razem chwalę?

Lecz czuję, choć pęd swych zastrzeżeń
Trzymam usilnie na wodzy,
Że sercu mojemu najbliżsi
Maluczcy i przeubodzy –

Że wszystko, co tylko jest w duszy
Z najszlachetniejszej przędzy,
Ludzkiemu oddaję cierpieniu,
Ludzkiej poświęcam nędzy.

Rzadko na moich wargach

Rzadko na moich wargach –
Niech dziś to warga ma wyzna
Jawi się krwią przepojony,
Najdroższy wyraz: Ojczyzna.

Widziałem, jak się na rynkach
Gromadzą kupczykowie,
Licytujący się wzajem,
Kto Ją najgłośniej wypowie.

Widziałem, jak między ludźmi
Ten się urządza najtaniej,
Jak poklask zdobywa i rentę,
Kto krzyczy, iż żyje dla Niej.

Widziałem, jak do Jej kolan –
Wstręt dotąd serce me czuje –
Z pokłonem się cisną i radą
Najpospolitsi szuje.

Widziałem rozliczne tłumy
Z pustą, leniwą duszą,
Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej
Resztki sumienia głuszą.

Sztandary i proporczyki,
Przemowy i procesyje,
Oto jest treść Majestatu,
Który w niewielu żyje.

Więc się nie dziwcie – ktoś może
Choć milczkiem słuszność mi przyzna
Że na mych wargach tak rzadko
Jawi się wyraz: Ojczyzna.

Lecz brat mój najbliższy i siostra,
W tak czarnych żałobach ninie,
Ci wiedzą, że chowam tę świętość
W najgłębszej serca głębinie.

Ta siostra najbliższa i brat ten,
Wybrani spomiędzy rzeszy,
Ci znają drogi, którymi
Moja Wybrana spieszy.

Krwawnikiem zarosłe ich brzegi,
Łopianem i podbiałami:
Spieszę z Nią razem, topole
Ślą swe westchnienia za nami.

Przystajem na cichych mogiłach,
Słuchamy, azali z ich wnętrza
Jakiś się głos nie odezwie,
Jakaś nadzieja najświętsza.

Zboża się złocą dojrzałe,
A tam już widzimy żniwiarzy,
Ta dłoń swą na czoło mi kładzie
I razem o sprzętach marzy.

A potem, podniósłszy głowę,
Do dalszej wstając podróży,
Woła: „Miej radość w duszy,
Bo tylko radość nie nuży.

Podporą ci będzie i brzaskiem
Ta ziemia, tak bujna, tak żyzna,
Nią-ci ja jestem, na zawsze
Twa ukochana Ojczyzna”.

Jakiś złośliwy złoczyńca
Pszeniczne podpala stogi,
U bram się wije niebieskich
W rozpaczy człowiek ubogi.

Jakaś mordercza zaraza
Z głodem zawiera przymierze,
Na przepełnionych cmentarzach
Krzyże się wznoszą świeże.

Jakoweś głuche tętenty
Wskroś przeszywają powietrze,
Kłębią się gęste chmurzyska,
Czyjaż to ręka je zetrze?

Jakaś olbrzymia rzeka
Wezbrała krwią i rozlewa
W krąg purpurowe swe nurty,
Zabiera domy i drzewa.

Jakoweś idą pomruki –
Drży nie poznana puszcza,
Dęby się groźnie ozwały,
Cóż to za moc je poduszcza?

A nad tą dolą – niedolą
Poranna nieci się zorza,
Na pieśń mą Ojczyzny pełną,
Spływa promienność jej boża.

W mej pieśni, bogatej czy biednej
Przyzna mi ktoś lub nie przyzna
Żyje, tak rzadka na wargach,
Moja najdroższa Ojczyzna.